środa, 12 marca 2014
Recenzja filmu Władysława Pasikowskiego „Jack Strong”.
Wróciłam z projekcji rozreklamowanego w ostatnich miesiącach najnowszego filmu Władysława Pasikowskiego „Jack Strong”.
Miał być poważną, udokumentowaną opowieścią o historycznej roli i bohaterstwie pułkownika Ryszarda Kuklińskiego - jest karykaturą pomysłu i antytezą historyczną.
Mimo warsztatowego profesjonalizmu (z małą wpadką) najsłabszy film znakomitego reżysera, który w przedpremierowym wywiadzie w GW mówił, że dał się oczarować postaci pułkownika Ryszarda Kuklińskiego i namówić na nakręcenie filmu o nim, mimo że wcześniej „nie czuł tematu”.
Dłużący się zlepek niekoniecznie związanych ze sobą sytuacji, mających wizualizować bohaterstwo filmowo papierowej postaci pułkownika i pewnie mrozić krew w żyłach - nie przekonuje.
A dla podtrzymania napięcia finał filmu okraszony pościgiem samochodym w iście amerykańskim stylu, staje się ekranową werbalizacją niekompatybilnej koncepcji mającego stać się sensacyjnym paradokumentu.
Marcin Dorociński w roli pułkownika Kuklińskiego, oceniany przed i po wejściu filmu na ekrany jako jedyny stworzony do tej roli... niestety bezbarwny... po prostu jest na ekranie.
Pozostałe role postaci polskiego wojskowego establishmentu i amerykańskiego kontrwywiadu wydmuszkowo sztuczne, mało prawdziwe, warsztatowo poprawne.
Nie pomogły nawet „nazwiska” kreujących je aktorów. Może z jednym wyjątkiem – Krzysztofa Dracza, grającego Wojciecha Jaruzelskiego.
Mała i być może mało ważna niedoróbka scenograficzna (owa wpadka) - to samo wnętrze „gra” dwa – stare i nowe – mieszkania pułkownika.
Jak na reżysera tej miary, to deprymujące potknięcie.
Szeroko reklamowane „dzieło”, z którego wyziera pustka i szarża, nie bohaterstwo i z którego na pewno nikt nie nauczy się historii, ani nawet się o nią nie otrze.
Władysław Pasikowski mówił o wnikliwym studiowaniu materiałów historycznych, wielekroć zbadanych i potwierdzonych, przedstawionych mu do scenariusza, tymczasem film tchnie fałszem,
a reżyser sprawia wrażenie, że sam się pogubił w odniesieniach.
Szkoda. Szkoda, bo znów PISF utopił pieniądze w nietrafionym pomyśle, albo nie trafił w twórcę, choć Władysław Pasikowski swym imieniem i nazwiskiem oraz filmowym dorobkiem gwarantował znakomity film.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
A dla podtrzymania napięcia finał filmu okraszony pościgiem samochodym w iście amerykańskim stylu, staje się ekranową werbalizacją niekompatybilnej koncepcji mającego stać się sensacyjnym paradokumentu.
OdpowiedzUsuńTo zdanie jest tak piękne, jak film który recenzujesz. Mnie się to też zdarza - siła procentów, czasem nazbyt skutecznie mieszanych znów mnie dopada. pozdrowienie w drugi dzień wiosny bo w pierwszy nie zdążyłem,
Madra i trafiajaca w sedno recenzja. Szczegolnie aktualna dzis, gdy znow wyskoczono z ublizajacym Wojsku Polskiemu pomyslem uszlachetnienia zwlok szlifem generalskim.
OdpowiedzUsuń