piątek, 26 marca 2010

Ach ta "Różyczka"...

Jan Kidawa-Błoński nakręcił film piękny, tak piękny jak pięknym w swej doskonałości kwiatem jest róża, podobno królowa wśród nich.
„Różyczka”, bo taki tytuł nosi, wchodząc na ekrany był mimochodem "reklamowany" przez Ewę Beynar-Czeczot, która dopatrzyła się w opowiadanej bardzo inteligentnie historii, zbieżności z biografią jej ojca, Pawła Jasienicy. I może dobrze, że robiąc zamieszanie, próbując projekcję zatrzymać, wywołała wzmożone zainteresowanie i chęć obejrzenia go.
To perfekcyjnie zrealizowany, w oparciu o nienagannie napisany scenariusz, obraz.
Zwraca uwagę dbałość o szczegóły, co dla mnie, pokolenia lat 50-tych ma niemal sentymentalne znaczenie.
Andrzej Seweryn grający głównego bohatera, wysublimowaną i dyskretną grą tworzy niezwykle przekonywującą tragiczną postać profesora uniwersytetu, będącego w czynnej opozycji do mrocznych czasów jedynie słusznych, który oczarowany urokiem młodej i pięknej, choć głupiutkiej pracownicy dziekanatu, zakochuje się w niej, nie wiedząc, że została mu cynicznie podstawiona przez SB.
Rozwijający się flirt, potem romans i rodzące się między nimi uczucie nie pozwala bohaterowi dostrzec dwulicowości partnerki, partnerka zaś do niedawna zakochana bez pamięci w sprawcy „zlecenia”, zakochuje się z wzajemnością w swojej ofierze, jednocześnie pisząc nawet we wspólnej łazience donosy.
Historia wydawałaby się trywialna, mimo moralnego okrucieństwa (z którego bohater nie zdaje sobie sprawy), jest szalenie naturalna. Oto w samotnym życiu ojca, wychowującego rozkapryszoną córkę pojawia się piękna, pełna erotyzmu kobieta, która zafascynowana jego inteligencją gubi ścieżkę „zadania”, poddając się uczuciu.
Reżyser stawia na przeciwstawienie zła, którym tu jest tzw. aparat władzy i doktrynalny wróg i dobra, czyli wolności ducha, gdzie uczucia, intelekt, kultura pozwalają na zupełnie odmienną percepcję świata. Widać to niezwykle wyraźnie nawet w seksie bohaterów – brutalnym, niemal zwierzęcym uprawianym przez sprawcę inwigilacji, z delikatnością, finezją profesora, co staje się ogromnym atutem dla poznającej przy nim inny świat kobiety.
To nie jest film o Pawle Jasienicy (jeśli faktycznie był postacią tu opisywaną, reżyser temu przeczy), ani innych postaciach tragicznych, na których najbliżsi donosili, to film o miłości, o moralnych wyborach i braku umiejętności ich dokonania, wewnętrznym rozerwaniu.
Film zapierający dech w piersiach kreacjami Andrzeja Seweryna, aktora genialnego, na szczęście częściej grającego ostatnio w Polsce, Magdaleny Boczarskiej, młodej, zdolnej i pięknej, która pokazała prawdziwie aktorski pazur, Roberta Więckiewicza, grającego wyjątkowo odrażającą postać funkcjonariusz SB. Także aktorzy drugiego planu nie zawiedli.
Od dawna nie było na ekranach polskich kin, polskiego filmu, który miałby tak konsekwentnie poprowadzoną fabułę. I byłby tak przemyślany, co zachwyca przywracając czasy świetności naszego kina.
Nastrojowa, nieco monumentalna muzyka Michała Lorenca uzupełnia estetycznie obraz, czyniąc go piękniejszym i bardziej wysublimowanym.
„Różyczka” to film godny amerykańskiego Oscara, nie jego polskiego odpowiednika.
Zasługuje na to bardziej niż okrzyczany dziełem „Rewers”, z którym łączy go tylko jedno, fakt wykorzystywania w tle Polskich Kronik Filmowych, które filmową fikcję przekuwają na historyczną prawdę. Na marginesie - od wielu lat zastanawia fakt dlaczego już się ich nie kręci?
Pani Ewa Beynar-Czeczot powinna być szczęśliwa nie protestować, bo taki obraz jej ojca (jeśli stanowił wzorzec) byłby wzruszającym obrazem kochającego człowieka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz