środa, 5 grudnia 2012

Odszedł... in memoriam Lech Dąbrowski

W piątek 16.11.2012. odszedł mój Ukochany Stryj Lech, brat mego Ojca. Senior mojej rodziny. Miał 90 lat. Harcerz Szarych Szeregów, żołnierz Armii Krajowej pokolenia Kolumbów, nauczyciel wielu pokoleń absolwentów znanego warszawskiego Technikum Fotograficznego, znawca filmu naukowego, miłośnik Tatr i pieszych wycieczek. Prawy, Szlachetny, Uczciwy, Arcyskromny, Dobry, Życzliwy, Uczynny i oddany pomocy innym Człowiek. Jeden z ostatnich strażników patriotycznej dewizy „Bóg, Honor i Ojczyzna”. Nigdy nie uznał powojennej organizacji kombatantów, jedynie słusznego ZBOWiDu, za to gdy historia pozwoliła wstąpił do Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej i od tej pory uczestniczył we wszystkich patriotycznych uroczystościach i pogrzebach bohaterów tamtych wojennych i powstańczych dni, mimo podeszłego wieku godnie pełniąc honory pocztu sztandarowego. Oddany rodzinie, szczególnie jedynemu ukochanemu Synowi Jędrkowi, który otrzymał imię po Sienkiewiczowskim Kmicicu, a którego wychowywał sam. Wartości moralne i personifikujące człowieczeństwo, które dziś niewiele lub nic nie znaczą, były dla Niego najważniejszymi. Żył w zgodzie z duchem i zasadami religii katolickiej, wyznając je na co dzień, nie od święta. Kochał góry, dopóki mógł jeździł w ukochane Tatry i odwiedzając szlaki kontemplował ich piękno. Wychowanie w duchu patriotycznym i obywatelskim oraz miłość do gór przejął od swoich Rodziców, matki nauczycielki oraz ojca, urzędnika (księgowego) m.in. słynnego Norblina, także prezesa Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego w Częstochowie. Cały swój wolny czas poświęcał - jako wolontariusz - zajęciom w dwóch stowarzyszeniach (jako skarbnik), ratując od zapomnienia czas wojny i jej bohaterów oraz tematykę filmu naukowego. Dla mnie był nie tylko przewodnikiem po życiu, ale i po stolicy. To dzięki Niemu Warszawa stała mi się bardzo bliska i dzięki Niemu ją poznałam, choć On mieszkając tu, tęsknił za miejscem urodzenia, Częstochową, której historię publikowaną w coraz nowszych pracach gromadził – między innymi z moją pomocą - w swojej bibliotece. Oszczędny i powściągliwy w słowach, mówił tylko rzeczy ważne, nie strzępił języka na próżno, a wiedzę posiadał niemierzalną. Dziś coraz mniej takich ludzi. I coraz bardziej pusto wokół...

piątek, 7 września 2012

Dekalog dyrektora Adama Pieczyńskiego

Przez kilka dni utraciłam możliwość korzystania z komputera i nie mogłam od razu umieścić na blogu poniższego listu do dyrektora TVN24, Pana Adama Pieczyńskiego, który za przyzwoleniem i całkowitą akceptacją wiceprezesa TVN Piotra Waltera przygotował dla swoich podwładnych swoisty dekalog lojalności wobec stacji, dotyczący ich wpisów (działalności) na portalach społecznościowych. Nie chodzi o ich aktywność w ramach konta na facebooku stacji TVN i TVN24, a ich aktywność, mówiąc trywialnie, po godzinach pracy, czyli kiedy kończą pracę dziennikarską. Kilku z nich określiło go jako cenzurę i ograniczenie korporacyjne. Pozwoliłam sobie na list do Pana Dyrektora. Szanowny Panie Dyrektorze! Wczoraj w Wirtualnych Mediach przeczytałam poniższą informację, do której link dołączam. Cośkolwiek mną wstrząsneła, bowiem z jednej strony bezstronność dziennikarzy jest czymś nadzwyczaj pożądanym, z drugiej jeśli mają prywatne konta na portalach społecznościowych jako ludzie posiadający imię i nazwisko, nie jako pracownicy (dziennikarze) stacji TVN czy TVN24, to nie bardzo rozumiem sens tego rodzaju "dekalogu", który słusznie - moim zdaniem - oceniono jako cenzurę. Idąc za takim kierunkiem myślenia można by wymagać od nich, by w kościele, na party, urlopie nie zapominali, że są nadal dziennikarzami stacji komercyjnej i muszą pamiętać, że zamiast swego status quo (osobowości i intelektu) posiadają jedynie umysł wynajęty w całości do realizacji li tylko celów stacji, czyli że są rodzajem inteligentnych robotów, wynajętych do realizacji zalożeń miejsca zatrudnienia. Celów, które nie mają nic wspólnego z bezstronnością, bowiem w stacji TVN i TVN24 dawno stała się ona iluzoryczna. Jeszcze do niedawna oglądając Państwa programy informacyjne i publicystyczne miałam wrażenie, że stanowicie dość silny medialny koncern, który z powodzeniem realizuje tzw. "misję", czyli ustawowy obowiązek mediów publicznych. Jednak czas pokazał, że poziom rzetelności programów uległ samozagładzie wskutek epidemii samouwielbienia (wynikającej - jak sądzę - z ilości otrzymanych nagród i wyróżnień!) i zaczął staczać się po zboczach tej ludzkiej ułomności. Przykładów można by mnożyć, to temat rzeka na cały kongres, nie mały list, ale wolałabym się skupić na jeszcze jednym, bardzo ważnym ich aspekcie. Otóż daje Pan wytyczne jak mają się zachowywać Pana podwładni i na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że racja jest po Pańskiej stronie, bowiem bezstronność i rzetelność to cechy w telewizji i na wizji na wagę złota. Część z nich waży lekce przytaczany dekalog, a przykładem ilustrującym tą regułę nie zdyscyplinowana od lat Justyna Pochanke, której największym grzechem jest właśnie brak obiektywizmu i bezstronności wobec omawianych spraw / wydarzeń / sytuacji oraz interlokutorów. Zarozumiała, uprawia pseudofilozoficzny monolog z samą sobą, prezentując tym samym swoje, raczej nie stacji zdanie, wcale nie bezstronne opinie. Nie dopuszcza do głosu, nieustannie przerywa, nie słucha odpowiedzi, tak jakby audycja była przygotowana wyłącznie jako akt Jej autokreacji. Ilość uwag w Szkle kontaktowym pod Jej adresem lawinowo rośnie, a skutków krytyki widzów brak. Więc gdzie tu Pana obiektywizm i bezstronność??? Ludzie dzwonią i o tym mówią, a Pan jako szef stacji pozostaje głuchy. W tym wypadku brak bezstronności to wynik niemoralnego i nieetycznego mariażu zatrudniania najbliższych jako swoich podwładnych. Tamże, czyli wymienionych na wstępie Wirtualnych Mediach przeczytałam też informację, że Katarzyna Kolenda Zaleska ma zrezygnować z pracy w TOK FM. Czy taką samą propozycję dostała również Monika Olejnik? Czy w ogóle ta Pani kiedykolwiek została upomniana za swoje naganne, niegrzeczne, stronnicze i zupełnie nie bezstronne zachowania? Rację ma Jarosław Kuźniar pisząc na blogu czy facebooku, żeby nie łączyć Jego słów z profilem stacji, w której pracuje, bo gdzieś musi mieć prawo wypowiedzieć swoje zdanie. Nie ma Pan prawa pozbawiać ludzi, przez kilka godzin na dobę Pana podwładnych, samodzielnego myślenia, krytycyzmu, wyciągania wniosków czy formułowania tez. To nie wojsko, nie żołnierze do wykonania rozkazu, tylko grupa używających rozumu i intelektu homo sapiens, którzy TYLKO przejściowo są pracownikami telewizji. Z poważaniem Joanna Grochowska www.wirtualnemedia.pl/artykul/tvn-wyznacza-dziennikarzom-kodeks-w-social-media

wtorek, 21 sierpnia 2012

Brawo dla Marcina Zaborskiego z radiowej Trójki!

Dziś pozwoliłam sobie napisać następujący list do dziennikarza radiowej Trójki, Marcina Zaborskiego: Dzień dobry! Jestem słuchaczką Trojki od prawie 40. lat. Od chwili odwołania Piotra Kaczkowskiego z funkcji dyrektora tej stacji, jestem w stałej opozycji, bowiem to co z nią się stało urąga radiu publicznemu, a krótki okres przywracania jej dobrego imienia szybko się skończył, kiedy odwołano Krzysztofa Skowrońskiego. W tym czasie pozbyto się wielu OSOBOWOŚCI dziennikarstwa radiowego, przyjęto osoby mierne, przeciętne, co naganne w stopniu najwyższym - z wadą wymowy oraz przynoszące Trójce więcej szkody niż pożytku. Jednak w popiołach prawdziwego profesjonalnego radia zdarzają się cenne wyjątki, do których zaliczam Pana i śledzę bardzo uważnie Pański antenowy "rozwój". Podoba mi się Pana głos, choć nieco inny niż te, do których Trójka na przyzwyczaiła, podoba mi się Pański sposób prowadzenia rozmów, lakoniczny, ale trafny i wyłuskujący sedno sposób myślenia o omawianych sprawach, słowem "ma Pan u mnie plus"!!! Dziś rano byłam niemal wzruszona jak usłyszałam w rozmowie z Pańskim interlokutorem, że nie tylko wymienił Pan obiegowe "fakty", ale próbował się do nich odnieść przez sprawdzenie ich rzetelności (chodziło o ustawy w tzw. zamrażarce). Brawo!!! To rzadka cecha, by najpierw sprawdzić czy jakiś fakt jest faktycznie faktem, czy tylko zręcznym politycznym przekłamaniem! Proszę tak trzymać! Niezależność i autonomia myślenia jest dziś w dziennikarstwie czymś nieznanym, są tylko slogany, czego dowodem włączony którykolwiek program w radio czy telewizji, niesie ze sobą identyczne pytania i odpowiedzi na nie. WSZYSCY, nawet ci "wielcy" dziennikarze mówią to samo, pytają tak samo, myślą (właśnie czy myślą???) tak samo, a przecież nie po to wymyślono wolne media, by wszystkie jak za czasów jedynie słusznych mówiły tym samym językiem!!! Odczułam zatem dziś dreszczyk satysfakcji, że jako pokolenie schodzące mogę mieć nadzieję, że jednak zmiany mentalne nastąpią oraz, że są ludzie, dla których tzw. "prawda obiegowa" nie jest prawdą oświeconą. Dziękuję, bardzo Pana pozdrawiam, proszę TAK TRZYMAĆ! Joanna Grochowska

środa, 18 lipca 2012

"Wesołe jest życie staruszka..."

Usiłuję odnaleźć się w nowej rzeczywistości, bo tegoroczny prima aprilis przyniósł mi tzw. „zasłużoną” emeryturkę, raczej nie z moich marzeń, ale na pewno 38. letnich starań. Powszechny w stosunku do biblioteki naukowej i jej pracowników w środowiskach akademickich obyczaj, dotknął również mnie, nikt bowiem (a mam na myśli pryncypałów) nie splamił się podaniem mi ręki na „do widzenia” i powiedzeniem jakże wstydliwego „dziękuję”. A to, co stało się i jest udziałem „mojej” biblioteki dzięki mojej aktywności i kreatywności zawodowej, od stanowiska młodszego bibliotekarza po bibliotekarza dyplomowanego i funkcję dyrektora, nie tylko pozostało nie zauważone, ale przypisane niekoniecznie mojej skromnej osobie. Wszakże nie oczekiwałam kabaretowego przez lata: „rąsia, klapa, goździk, buźka”, bo niewiele oczekiwałam, zbyt dobrze bowiem znam realia. Ale niestety, naiwne serca kłucie mnie nie ominęło:-( Krótkim „do widzenia” pożegnałam się ze współpracownikami, natomiast grono szczególnie mi bliskich zaprosiłam na prywatne spotkanie, które miało być - i było!!! - radosnym spędzeniem po raz ostatni kilku wspólnych godzin. Rozstać się było trudno. Teraz staram się dokonać nowego podziału czasu, wyodrębnić priorytety, zająć myśli i siebie tak, by umysł nadal pracował, a jego szare komórki nie umierały, bo jeszcze powinny się przydać. Doświadczenie i zdobyta wiedza, umiejętność organizacji czasu i pracy, znajomość procedur administracyjnych winny pozostać zawodowym atutem. Na razie ograniczam się do cieszenia spokojem i niezależnością czasową, ale nie chcę jeszcze śpiewać „Wesołe jest życie staruszka”, bo nie czuję się staruszką! (cdn)

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Wesołych Świąt!

Tęczowych pisanek, na stole pyszności, mokrego dyngusa i wspaniałych gości! Niech to będzie czas uroczy, życzę miłej Wielkanocy!

czwartek, 16 lutego 2012

"Wieczór Trzech Króli" w Teatrze im. Adama Mickiewicza w Częstochowie.

O sceniczne przysposobienie tekstu najbardziej znanej komedii “romantycznej” Williama Szekspira “Wieczór Trzech Króli” do wystawienia jej na deskach częstochowskiego teatru, dyrektor poprosił twórców zza wschodniej granicy: reżysera - Gennady'ego Trostyanetskiy'ego, scenografa –Viacheslava Okuneva oraz reżysera ruchu – Vladimira Goncharova. Wedle zamieszczonych na stronie internetowej teatru biogramów to szeroko (w Rosji) znani, poważani i zasłużeni artyści. W reklamowym druku zastępującym program obok nazwisk twórców inscenizacji czytamy o - podobno - “skrzącym się dowcipem” tekście komedii Szekspira oraz znakomitym - podobno - tłumaczeniu Stanisława Barańczaka. Okazuje się jednak, że ani tłumaczenie ani sprowadzeni twórcy nie ratują spektaklu przed koncepcyjną klapą, obnażając przy okazji bezsens oddawania pieniędzy podatników we władanie dyrektorów prowincjonalnych teatrów. Dyrekcja nie mając pomysłu na prawdziwie awangardowe albo zwyczajnie rzetelne warsztatowo wystawienie dramatu ucieka się do pomocy operujących teatralnym bełkotem plagiatorów. Bogata scenografia z wymyślnymi kostiumami, koncepcja artykułowania tekstu oraz ruchu scenicznego, miast cieszyć nowatorską wizją, obnaża iluzoryczną wiedzę twórców na temat comedie dell'arte oraz zauroczenie "Gwiezdnymi wojnami”, które to klasyczne wzory w swej inscenizacji mało oryginalnie wykorzystują. Aktorzy wtłoczeni w różnorodne stylistycznie kostiumy nie prezentują "swobodnych i uduchowionych" ciał, co sugeruje na stronie internetowej artysta reżyser ruchu, a nieudolne, marionetkowe pląsy. W stosunku do wzorów, z których czerpano, pomysł inscenizacji jest kiczowaty i tandetny, tekst wcale nie skrzy się dowcipem, nie śmieszy, drażni uszy włączeniem do dialogów jednoznacznie kojarzących się germanizmów (schnelle, schnelle!), żydowskiego akcentu (po co?) i współczesnych, nie mających żadnego związku, odniesień do bieżącej polityki. Nie porywa też aktorskie rzemiosło. Śmiech widzów (szczególnie młodych) trwa krótko i szybko gaśnie gdy mało wybrednie tłumaczony tekst oraz prymitywne aluzyjne gesty odnoszą się do fallusa. Tak więc trwonienie pieniędzy podatników na ni to comedie dell'arte, ni to science fiction, ni teatr bulwarowy jest łagodnie mówiąc nieporozumieniem. Dyrektor musiał na to wyrazić zgodę. Pewnie problemu nie widział, bo szastał pieniędzmi nie ze swojej, na pewno - a jakże! - skromnej kieszeni, a z publicznej, czyli między innymi mojej. Ten sam, który niedawno żalił się w mediach na brak propozycji filmowych. I pewnie chcąc mieć problem z głowy, udał się w pośpiechu na ich poszukiwanie nie werbalizując umiejętności zaproszonych gości. Częstochowski teatr od lat nie ma szczęścia do dyrektorów i od lat - mimo wciąż restaurowanych na nowo ambicji - pozostaje teatrem prowincjonalnym, w którym wszystkie próby rewolucjonizowania spektakli spełzają na niczym. Kiedy po 1989 roku wiele teatralnych autorytetów sugerowało, że małe prowincjonalne sceny należy uczynić teatrami impresaryjnymi, gdzie repertuar stanowią sprowadzane wybitne spektakle, z udziałem wybitnych aktorów, tym mocniej broniły one swojego status quo. Może zatem miast płacić pensje otoczonym nimbem "twórców" dyrektorom i ich wybrańcom jako realizatorom, którzy z przekonaniem o własnej wielkości, bez zająknienia biorą pieniądze z naszej kieszeni, fundując nam takie knoty, powinniśmy przekonać władze miasta do nieuknionych zmian i dostosowania poziomu kredytowania kultury do poziomu oczekiwań niekoniecznie przeciętnego zjadacza chleba?!

środa, 1 lutego 2012

Dla Wisławy Szymborskiej...

Piękne słowa Jana Lechonia na pożegnanie Wisławy Szymborskiej: Na cóż laur ci pochlebczy i kuszące brawa? Na cóż szumnej gawiedzi oklask wielokrotny? Zwiędną, przebrzmią, umilkną. Ale twoja sprawa Jeszcze nie jest skończona, poeto samotny. W jedyną zbrojny słuszność jako rycerz w męstwo, Idź pomiędzy aleje, gdzie w ubogich grobie Leżą ci, co wierzyli w za grobem zwycięstwo. A umarli, pobici i podobni tobie. Jak oni, wzgardź wawrzynem z kusicielskiej dłoni: Niech w wieniec twój się plotą róże wraz z cierniami. Abyś kiedyś mógł śmiało powiedzieć jak oni: "żyłem z wami, cierpiałem i płakałem z wami"

piątek, 20 stycznia 2012

Jointy w sejmie czyli jak Janusz Palikot ośmieszył polski organ ustawodawczy

Ruch Palikota i on sam wykonał dziś pijarowski majstersztyk w sejmie, ogłaszając zapalenie jointa w klubowym pokoju jako wyraz protestu wobec istniejącego prawa, doprowadzając tym samym do totalnego samoośmieszenia się Pani Marszałek sejmu Ewy Kopacz, która zanim pomyślala, zrobiła doniesienie do prokuratury krajowej i prokuratora generalnego!!! o próbie popełnienia przestępstwa przez Janusza Palikota. Turlikam się ze śmiechu od momentu kiedy dotarła do mnie ta informacja, bowiem dawno nie było w polskiej polityce tak inteligentnego i konsekwentnego działania na rzecz ukazania absurdów polskiego prawa, jego (nie)przestrzegania i wszechobecnej, a towarzyszącej temu zjawisku, hipokryzji! Janusz Palikot nie zapalił jointa, tylko kadzidełko o zapachu marihuany! Dawno nikt, a może nigdy, nie zrobił tak po prostu i jednoznacznie polskich polityków, mówiąc trywialnie, w konia, jak to się dziś udało Januszowi Palikotowi. Dawno, a może nigdy, nie ośmieszono tak naczelnego organu ustawodawczego i jego posł(ańc)ów, mieniących się mentorami moralności, etyki i wszelakich przykazań. Dawno nikt tak dotkliwie nie zakpił z polskiej wersji demokracji. Janusz Palikot jest konsekwentny i chwała Mu za to! To o co "walczy" to droga przez mękę, ale to droga wybrana przez Niego i pozbawiona "zmiłuj", o co w tym wszystkim, czyli polskiej wersji demokracji chodzi! Natomiast Ewa Kopacz powinna być pociągnięta do odpowiedzialności za bezpodstawne zaangażowanie prokuratury krajowej i generalnej w ściganie przestępstwa, które nie miało miejsca, tak jak przeciętny obywatel musi odpowiadać za bezpodstawne wezwanie np. pogotowia ratunkowego czy policji! Wydarzenie to powinno być przestrogą dla tych, którzy lekceważą ludzi inteligentniejszych od siebie i uważają, że wystarczą populistyczne hasełka by być jedynie słusznie wybieranym w imię jedynie słusznej pseudodemokracji.

czwartek, 12 stycznia 2012

Nie mogę... (opowiadanie)

Nie mogę się skupić, nie mogę nic zrobić, w głowie kompletna pustka... Wszystko przez to nasycenie przeżyciami, które tak silnie emanują, że zabijają wszelkie odruchy logicznego myślenia. Wprawdzie bardzo przekonywująco opowiadałeś mi o zaletach działającej dobroczynnie racjonalizacji uczuć, ale ja tak nie potrafię. Tak bardzo był mi potrzebny twój telefon, twój głos właśnie dzisiaj, wołałam cię myślami i co? I... nic. Tak, mówiłeś o telefonie w przyszłym tygodniu i wiem, że zadzwonisz, ale mnie on był potrzebny właśnie dziś. Po co? Po to bym się uspokoiła, bym na moment rozmowy wirtualnie cię poczuła... Cały czas staram się uspakajać zapewnieniami o wzajemnym zaufaniu, ale moja rozgorączkowana osobowość nie jest temu posłuszna, głowa też nie, bo myśli kłębią się męcząco, niepewność determinuje brak odporności... A miało być sportowo, gładko, bez zobowiązań. No i kłania się moje przeświadczenie, że w tych sprawach niczego nie można przewidzieć, bo zawsze występuje element nieprzewidzianego ryzyka. Moje puste wyeksploatowane wnętrze zostało nagle rozpromienione tysiącem ciepłych, niedoznanych, niepowtarzalnych wzruszeń. Nie chciałam myśleć, że być może to jednostronne oszustwo, wolałam myśleć, że jesteś mężczyzną stworzonym dla mnie, że istniejesz by mnie kochać... Zobaczyłam coś, czego mój beznamiętny spokój nie pozwolił w pierwszej chwili dostrzec, a mianowicie ile ciepła, wrażliwości i finezji mieści się w mężczyźnie pozornie oschłym i chłodnym... Wiem jak instrumentalnie mężczyźni traktują kobiety, szczególnie te dojrzałe. Musiałam się tego nauczyć, by przetrwać to co zdarzyło się trzy lata temu. Dlatego nawet nie myślałam, że kiedykolwiek będzie mi jeszcze dany taki dreszczyk emocji z silniejszym biciem serca. Wciąż jestem małą dziewczynką, która posiada nadmiar naiwnej wiary w „prawdziwą miłość”, w czym nie zmienię się nigdy. Bo miłość to coś najpiękniejszego na świecie. Prawdziwy, niczym niezastąpiony dar życia. I oto spotykam ciebie. I oto szok, że jest ktoś, kto potrafi porozumiewać się tym samym językiem nie tylko ducha, ale i ciała... Pielęgnowałam z rozkoszą Twą irracjonalną w tej chwili bliskość, bo siła mojej wyobraźni bywa nieograniczona. Moje milczenie zostało odnotowane przez otoczenie jako coś nowego i dziwnego, wręcz podejrzanego. Ja pragnęłam tylko jednego – ocalić ten kokon szczęścia. Myślałam jak długo będzie trwał, bo rozświetlał mnie od wewnątrz i dawał nadzieję... No i widzisz mój mężczyzno, wyzwoliłeś we mnie nowe emocje, których do tej pory nie doświadczyłam, mimo, że wzajemna przyjemność nie jest mi obca. Spazmatyczne szczęście w nieprzytomnym uścisku, splatanie się w sobie z obłędnym pragnieniem zespolenia i trwania tak... Mówiłam ci, że jestem kobietą porzucaną i że zwykle pozostawiano mnie z rozkrwawionym sercem. Dlatego teraz tak bardzo się boję... Korzeniami mojej osobowości jest lęk, dlatego aby się uspokoić przerzucam na papier potok myśli, a następnie go niszczę... Mam nadzieję, że bezboleśnie uda mi się powrócić do mej codzienności, biegania, załatwiania i stopniowo będzie „po bólu”... Choć wolałabym ocalić to piękne, niezapomniane doznanie, niż pracować nad zabijaniem go. Ale skąd mogę wiedzieć czy ty pragniesz tego samego? Fascynacja powinna być wzajemna. Nie chcę być tą, która dając serce otrzymuje kamień. Doświadczenie uczy, że męskie emocje ulatniają się jak bańka mydlana. Jeżeli zachowam spokój, nie dopuszczę do wewnętrznej histerii, mam szansę na przetrwanie. Ale jest to takie samo myślenie życzeniowe jak to z racjonalizowaniem uczuć. Byłam taka pewna siebie. Wydawało mi się, że nie przebijesz się przez ten wypalony ugór. I cóż się okazało? Moje zachłanne ciało zostało uspokojone, ale dusza połechtana wyrazistością emocji – poddała się... Ożyła niezaspokojona potrzeba akceptacji, bycia kochanym, więc męczą mnie myśli - zadzwonisz? napiszesz? czy po prostu pójdę w niepamięć? Jesteś bardzo interesującym mężczyzną, a mnie z kolekcją moich kompleksów, trudno uwierzyć, że mogłabym w twoim życiu wiele znaczyć. Chciałabym byś wiedział, że jestem monogamiczna, nie lubię sprzedawać siebie, nawet jeżeli pretekstem staje się dokuczliwa potrzeba rozładowania napięcia. Od przypadkowości kontaktów wolę uczucie zniechęcenia i frustracji. Ostatecznie wybrałam ciebie. Czekałam cały długi miesiąc. I choć wcale nie byłam pewna słuszności tego oczekiwania, to jednak zaklepałam w duszy nasze spotkanie, nie mając zupełnie pojęcia o tym jak ono się dla mnie skończy. Jestem oczarowana i nie umiem tego, ani lepiej, ani ładniej wyrazić, bo dziś moja ciężka, zamglona, zrozpaczona, niepewna myśl rodzi się w bólach. Znam zakamary mojej duszy i boję się, że za dużo szczęścia naraz. Nie chce mi się uwierzyć, by dobra passa miała trwać! Nie znam mężczyzny, który byłby tak ciepły i tak nastawiony na dawanie, tak nie - egoistyczny... Stałeś się kopalnią zaskoczeń i nieznanych wrażeń. Umiesz też wspaniale formułować myśli. Masz ciekawy, obiektywny, z dużym wyczuciem niuansów, sposób argumentowania. Wymaga on niemałego ładunku intelektualnego w prowadzonych rozmowach. Zatem twoja gotowość do prowadzenia ze mną dialogu, napawa mnie nadzieją i sprawia, że czuję się lepsza... No i wraca wspomnienie wtulonej w moje ramię głowy i szeptanych do ucha nieodgadnionych przez innych prawd... Czuję się zauroczona, czuję się zawstydzona, czuję się zakłopotana i czuję się szczęśliwa...