środa, 3 czerwca 2009

Mam dość! Refleksje na 3 czerwca 2009 roku

Nie mogę już tego wszystkiego słuchać! Mam dość!
Tak się składa, że we wrześniu 1980 roku tworzyłam Solidarność na uczelni,
w której pracuję 35 lat. Byłam wiceprzewodniczącą Komisji Zakładowej do chwili ogłoszenia stanu wojennego, kiedy to 13 grudnia 1981 roku, mając 4-letnie dziecko wyszłam z domu po 8.00 rano w "nieznane" by ratować wszelką dokumentację, w tym głównie osobową, naszej komisji. Mogłabym długo pisać o zwykłej organicznej pracy i działaniu w związku. Należę bowiem do tej grupy ludzi tworzących wolny związek zawodowy i działających tam z pełnym oddaniem, których nikt nigdy nie zauważył, a ewentualnymi naszymi osiągnięciami i sukcesami dzieliły się kreatury już po wygranych wyborach w czerwcu 1989 roku. Uznano, że wciąż zdelegalizowana Solidarność wraca do życia, za sprawą kilku nie mających nic wspólnego z czasem wrzesień 1980 - grudzień 1981 małych ludzi działających wyłącznie w imię swoich, partykularnych nie związkowych, interesów.
Będąc od 1991 roku na stanowisku dyrektora jednostki, nawet nie próbowałam ”wracać” na funkcję wiceprzewodniczącego, za to usiłowałam nawiązać kontakt z nowymi samozwańczymi
w pierwszym okresie władzami związkowymi uczelni jak i władzami centralnymi, z racji prób rozwiązywania problemów zawodowych, no i naturalnie dzielnie płaciłam składki.
O skutkach mojej przynależności w latach po czasach jedynie słusznych pisać nie muszę, bo myślę, że stała się ona udziałem wielu do mnie podobnych szeregowych działaczy i członków „naszej” Solidarności.
Zatem wypisałam się z towarzystwa adoracji Pięknego Mar(y)ana wyjątkowo butnego
i zarozumiałego, nie szanującego ludzi ówczesnego przewodniczącego. Dziś te wszystkie po- i przekrzykiwania się czy 4 czerwca 1989 rok to duży czy mniejszy i czyj sukces jest mi obcy, bo przez ponad półwiecze swojego życia nadal obserwuję, że Polakom najbardziej brakuje pokory
i samokrytyki.
Albo potrząsają szabelka, albo przypisują sobie rolę zbawców świata.
Uważam, że 4 czerwca to święto tych Polaków, którzy tego dnia poszli do urn wyborczych, czym spowodowali, że dziś Bracia mogą sobie przywłaszczać nie swoje osiągnięcia i sukcesy. Zbyt dobrze pamiętam kim byli w 1980 roku i co wtedy robili, a dziś najchętniej zrzucili by nawet Papieża z ołtarzy, byle tylko sobie przypisać fakt obalenia tzw. komunizmu!
I te wszystkie dęte obchody, te jakże polskie kłótnie, czy Gdańsk, Kraków czy Warszawa są żenujące! Te przedstawienia z ostentacyjnym wychodzeniem z Sejmu, jedynym miejscu, gdzie
w tym dniu Prezydent RP powinien być!
To wszystko bije po oczach li tylko megalomanią i zachwianiem równowagi w ocenie sytuacji. Warszawa jest stolicą Polski, w Warszawie mieści się Sejm RP, który oddał, czytaj przekazał władzę nowonarodzonym demokratom i tam powinny się skupić ewentualne obchody. Znacznie mądrzejszym byłoby zorganizowanie naszej niedouczonej w tych doskonałych „przewróconych” szkołach młodzieży zajęć z historii najnowszej w postaci spotkań z bohaterami tamtych dni, multimedialnych, merytorycznych odczytów i wycieczek, a nie celebrowanie czegoś, co niekoniecznie jest świętem celebrujących, a na pewno niektórych.
Dzielę się swoimi refleksjami, bo czuję się coraz bardziej obco w tym kraju i mimo, że "zbudowałam" (że tak nieskromnie powiem) cegiełkę tej naszej wciąż pseudo demokracji to trudno znieść te rzekomo merytoryczne i jedynie słuszne argumenty, to przypisywanie końcowi własnego nosa sukcesów, który jest sukcesem całkowicie zespołowym, szarych, zwykłych obywateli, a nie indywidualnym panów z dzisiejszego świecznika, na który wdrapali się po naszych plecach!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz