środa, 9 marca 2011

In memoriam Andrzej Jaworski

W pierwszym dniu marca wróciłam do pracy po poważnym zabiegu kardiochirurgicznym, ciesząc się otrzymanym nowym życiem, a tu w miniony piątek 4. marca zostałam złamana hiobową wieścią o nagłej śmierci serdecznego Przyjaciela, znakomitego i pełnego pasji antykwariusza Andrzeja Jaworskiego z Wrocławia.
Człowieka niezwykle pogodnego, z nieodłącznym uśmiechem na twarzy, nie mającego zwyczaju narzekać, radzącego sobie w trudnej dla książki sytuacji z nadzieją i wiarą w nieprzemijającą miłość do nich i trwanie instytucji zajmujących się książką, których istnieniu stopniowo coraz bardziej zagraża rzeczywistość wirtualna.
Od momentu kiedy zwycięsko na początku lat 90-tych zakończył batalię o powstanie prawdziwie naukowego antykwariatu u zbiegu ulic Kuźniczej i Uniwersyteckiej, w której to batalii brałam skromny udział jako jedna z wielu, pisząc pismo o niepodważalnej intelektualnej zasadności tej inicjatywy do ówczesnego Prezydenta Wrocławia Bogdana Zdrojewskiego, który zaszczycił potem swoją obecnością jego otwarcie, codziennie zabiegał o to, by nie brakowało w nim nie tylko poszukiwanej literatury popularno-naukowej, ciekawostek wydawniczych, ale i cymeliów, rara et curiosa i innych prawdziwie bibliofilskich smaczków. Sam był bibliofilem od niepamiętnych czasów i tą swoją miłość do książek uczynił drugim zawodem, bo z wykształcenia był zupełnie kimś innym.
Poznałam Go na aukcji książek starych, rzadkich i poszukiwanych w Poznaniu w latach 80-tych. Czasy były takie, że półki sklepów świeciły pustkami, za to półki antykwariatów uginały się od znakomitej literatury, a aukcje pełne były wydawnictw tzw. drugiego obiegu i książek w ludowej ojczyźnie zakazanych, za które bibliofile, ale i biblioteki płaciły jak za dzieła Picassa.
Andrzej w rodzinie i środowisku komilitonów familiarnie, i z estymą zwany Jędrusiem, kolekcjonował oprócz książek m. in. statuty i mapy Wrocławia, który kochał jako tam urodzony i mieszkający w domu swoich Rodziców. Ale Jego zainteresowania były znacznie szersze, obejmowały także malarstwo, grafikę, ekslibrisy, od wspomnianych lat 90-tych czynnie uczestniczył w Biennale w Malborku.
Był też zapalonym piechurem, wraz z ukochaną Janeczką, dzielącą całym sercem Jego pasje, wytyczali sobie co roku nowe trasy do zwiedzania, zupełnie nie interesując się wyjazdami na wyspy wulkaniczne czy nad dalekie ciepłe morza, od których woleli zimny Bałtyk ogladany z bliska. Polska i Wrocław to był Jego świat. Dbał o historyczną, nie koniunkturalną prawdę o nim, pielęgnował każdy, bodaj najmniejszy zapisek, uwagę, znak, ciesząc się z ich posiadania.
Był mądrym wyznawcą małych ojczyzn, a jako człowiek niewyobrażalnie oczytany, zawsze umiał spokojnie i rzeczowo uzasadniać swój punkt widzenia. Był cudownym interlokutorem, umiał słuchać i wymieniać poglądy nie tylko na tematy Mu najbliższe związane z pasją bibliofilską, ale i tematy bieżące, często kontrowersyjne. Zawsze jednak zachowywał takt i niezwykłą kindersztubę, bo był człowiekiem staromodnie dobrze wychowanym.
Od prawie 30 lat corocznie brałam udział w spotkaniach ogrodowych (ogród wypieszczony przez Janeczkę przypominał raj), podczas których zawsze mi było mało dysput z Nim, bo były to rozmowy,w których nie traciło się czasu, a można się było ogromnie dużo nauczyć.
Zarażał swoją pasją, z którą przekonywał o wyższości książki drukowanej nad wirtualnym
e bookiem i był głęboko przekonany o swoich racjach, co czyniło Go człowiekiem Renesansu, którym bez wątpienia był.
Mimo ukończonej 60-tki wciąż był młodym zapaleńcem, który odkrywszy piękno i siłę książek oraz detali z nimi związanych, każdą traktował jak swoje ukochane i jedyne dziecko, otaczał stosowną opieką, jeśli tego wymagała pięknie oprawiał, by z namaszczeniem postawić na półkę, a potem z czcią po nią sięgać, gdy sam się chciał nią nacieszyć lub pokazać te perełki innym. Podczas ogrodowych spotkań "wycieczki" do Jego biblioteki były swoistym rytuałem, na który obecni czekali jak na wykwintną ucztę.
Jego nagła śmierć przerywając nasze książkowe, i nie tylko, spotkania, uzmysłowiła, że papier jest trwalszy od kruchego ludzkiego istnienia, ale dzięki temu pamięć o Jędrusiu pozostanie w moim (naszych) sercu, ale i na papierze właśnie!
Szczególnie, że miał taki staroświecki zwyczaj prowadzenia w swoim ukochanym domu, przez który przewinęło się niemało znakomitości świata książki, sztuki i kultury, księgi Gości.
Ja Jędrusiu wpisuję dla Ciebie niniejszy wiersz Mary Frye:

Nie stój nad mym grobem i nie roń łez.
Nie ma mnie tam; nie zasnąłem też.

Jestem tysiącem wiatrów dmiących.
Jestem diamentowym błyskiem na śniegu lśniącym.
Jestem na skoszonym zbożu światłem promiennym.
Jestem przyjemnym deszczem jesiennym.

Kiedy tyś w porannej ciszy zbudzony
Jestem ruchem - szybkim, wznoszonym,
Ptaków cichych w locie krążących
Jestem łagodnym gwiazd blaskiem nocnym.

Nie stój nad mym grobem i nie roń łez.
Nie ma mnie tam; nie zasnąłem też.
Nie stój nad mym grobem i nie płacz na darmo.
Nie ma mnie tam. Ja nie umarłem.

Dla mnie nie umarłeś, choć jutro ceremonia pożegnania Twoich prochów...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz